Już dziś udostępniamy Wam przedpremierowy fragment najnowszej książki Agnieszki Lis. „Widoki” to kontynuacja historii znanej Wam z „Pocztówek”. Jak potoczyły się losy bohaterów z poprzedniego tomu? Jakie wzloty i upadki przyniosło im dorosłe życie? Premiera książki już 03.06.
Nigdy nie wierzyłam w magię. Nie zastanawiałam się nad nią. Jest niepraktyczna, nie miałam więc na nią czasu. Dzięki Piotrowi odkryłam, jak wiele rzeczy i spraw wokół nas jest z pogranicza nierealności. Tyle razy byliśmy z Kacprem na tarasie Pałacu Kultury, tyle razy oglądałam ten widok, i nigdy nie widziałam magii wokół. A przecież jest. Trzeba się widocznie zakochać, by ją dostrzec.
Odwracam głowę jeszcze dalej w lewo, na wschód. Wielkie reklamy mrugają do mnie kolorem, wtłaczają Warszawę w plastik, sztuczny komiks. Kolory są ostre, rażące, unoszę wzrok wyżej. Wyraźne są tylko światła w szarości, najbardziej oświetlenie Siekierek, pasiastych kominów przecinających niebo jak ostre sztylety. Wracam wzrokiem na zachód. Wieżowiec Libeskinda zasłania mi widok, podobnie jak hotel InterContinental. Pozostaje do podziwiania poświata, może jeszcze bogatsza, bizantyjska, pozostawiająca miejsce wyobraźni. Świateł wokół nas jest coraz więcej, podobnie jak zmroku, i jak zachwytu we mnie.
Raptem tuż przed nami wybucha złoto. Razi w oczy, pomiędzy wieżowcami słońce przebiło chmury, przekłuło kołdrę mgły, aż przymykam oczy. Wzdycham.
– Naprawdę cię ruszyło – mówi Kacper.
Nie rozumiem. Patrzę na niego z niemym pytaniem. On milczy. Dopiero gdy ostatni promień odchodzi i przechodzimy na północną stronę tarasu, spoglądając w prawo, na oświetloną kopułę Stadionu, Kacper się odzywa.
– Jesteś nieprzytomna z zakochania. Też kiedyś byłem.
– I wciąż jesteś, ale już inaczej. Możesz sobie wygadywać, ale kochasz Sylwię i Zosię tak bardzo, że nawet znosisz teściową. Chociaż ci przeszkadza.
Mądrzę się, ale wiem, że mam rację.
– Oczywiście, że masz rację – przytakuje Kacper, jakby słyszał moje myśli. – Ale ten etap jest… wiesz… dosyć śmieszny.
Wyciągam przed siebie rękę, próbując dosięgnąć Kacpra. Chętnie bym mu przyłożyła, odsuwa się jednak szybko. Choć właściwie…
– Wiesz – mówię w końcu – mam powód.
– Oczywiście – odpowiada nieuważnie.
– Zgodziłam się.
Kacper powoli przekręca głowę w moją stronę. Jakby był lalką z Akademii pana Kleksa. Ambroży? Tak miał na imię ten chłopiec?
– Wyznaczyliśmy datę ślubu. Na dwudziestego siódmego marca.
Agnieszka Lis